czwartek, 28 czerwca 2007

To już tydzień...

Tydzień temu rozpocząłem swoją podróż do Japonii. W miarę szybko się zaaklimatyzowałem i dostosowałem do nowej strefy czasowej. Cały czas poznaję współmieszkańców akademika, w którym mieszkam. Już teraz można stwierdzić, że utworzyły się dwie grupy - anglojęzyczna i Koreańczycy (którzy stanowią większość - na 49 osób jest ich 26). Ale nie znaczy to, że każda z grup się izoluje - co to to nie. Przy byle okazji siedzimy razem i rozmawiamy. Głównie po japońsku, gdyż Koreańczycy bardzo rzadko używają angielskiego. Ale nie jest tak źle - daję sobie radę (a jak! ;P ).
Dzisiejsze zajęcia były dość hmmm... stresujące. A konkretniej ostatnia część. Otóż mieliśmy przed kilkoma japońskimi studentami dokonać prezentacji własnej osoby i odpowiadać na ich pytania. Nie powiem - troszkę się stresowałem, ale myślę że dobrze mi poszło ;) Po zajęciach zaś miałem spotkanie w związku z weekendowym pobytem u rodziny japońskiej. Mam ogromne szczęście, gdyż trafiłem do rodzinki, która spędziła kilka lat w Warszawie (!) i ponoć mówią nawet trochę po polsku ;) Co więcej - starszy syn pracuje na uniwersytecie gdzie mam zajęcia i miałem już okazję się z nim spotkać i chwilkę porozmawiać. Jedyny minus to odległość jaką będę musiał pokonać - dwie godziny jazdy pociągiem (na szczęście tylko z jedną przesiadką ;) ). No ale to dopiero w przyszły weekend. W ten zaś mam zamiar wybrać się do Harajuku. Oby tylko prognozy się sprawdziły i nie padało...
Popołudnie zaś należało do aktywnych, gdyż poszedłem grać w kręgle ze studentami z uniwerku i resztą gaijińskiego towarzystwa. Zostałem przydzielony do dwóch Japonek i Koreanki. Heh, ja to mam szczęście ;P Dziewczynom jakoś nie szło najlepiej (nigdy wcześniej nie grały), więc nic dziwnego że wygrałem ;) Na początku miałem niezłego farta - prawie cały czas zbijałem wszystkie kręgle za pierwszym razem. Druga runda już do tak szczęśliwych nie zaliczała się. A to wszystko chyba przez to, że otwór na kciuka był za mały i zaczął mnie boleć (pomimo iż używałem największej z dostępnych kul czyli 12). Po zakończeniu rozgrywek Japonki zaproponowały mi, dwóm Koreankom i Amerykance zrobienie sobie zdjęcia w tzw. purikuri. Jest to taki automat do robienia zdjęć na kolorowych tłach, które później można je upiększyć różnego rodzaju grafikami i efektami specjalnymi. Śmieszne to, nie ma co ;) Po wydrukowaniu każdy z nas dostał po zestawie czterech fotek. I tak praktycznie mój dzień się zakończył. Przede mną jeszcze tylko szybka powtórka słówek na jutro i idę spać. Tak więc dobranoc wszystkim.

3 komentarze:

Unknown pisze...

Myślę,że po lewo na zdjęciu to dwie Koreanki , a ta po prawo to Japonka-hm... jeśli tak to Koreanki są faktycznie nieszczególne, ale Japoneczka....

rikona pisze...

Będą się później chwaliły fotkami z gajdzinem ;)

Unknown pisze...

m.s.> Niezupelnie - od lewej jest Japonka, Koreanka, ja i Japonka. I akurat ta Koreanka nie byla taka zla ;)
Sylwia> No ba, nawet nie wiesz jaki to prestiz dla Japonczykow miec fotke z tak wysokim i przystojnym gaijinem ;P