niedziela, 29 lipca 2007

NkK TV - Odcinek 6


poniedziałek, 23 lipca 2007

Wycieczka na Enoshimę i do Kamakury

Sobota minęła mi pod znakiem zwiedzania wyspy Enoshimy oraz Kamakury. Dzięki tej całodniowej wycieczce mogłem wreszcie zapomnieć, że jestem na intensywnym kursie języka japońskiego i poczuć się jak rasowy turysta ;)
Tym razem zostaliśmy wszyscy podzieleni na mniejsze grupki - kilku gaijinów plus kilku Japończyków. Dzięki temu mieliśmy większą swobodę w tym co chcielibyśmy zobaczyć. Ja trafiłem do grupy wraz z dwiema Amerykankami, dwoma Japończykami oraz dwiema Japonkami. O ile Japonki były jakieś takie lekko nieśmiałe, o tyle Japończycy z miłą chęcią z nami rozmawiali. Głównie po angielsku, bo chcieli doskonalić swoją znajomość języka ;)
Kiedy w końcu dotarliśmy do stacji Enoshima zaczęło się wielkie zwiedzanie. Nareszcie dane mi było zobaczyć ocean ;) Sama wysepka, mimo iż dość mała, posiada wiele wspaniałych budowli - począwszy od czerwonych bram tori, poprzez świątynie i posągi, a kończąc na latarni morskiej, z której rozpościera się wspaniały widok na okolicę. I gdyby nie to, że dzień był pochmurny, to dane mi byłoby zobaczyć najsłynniejszą górę Japonii - górę Fuji. Niestety, po raz kolejny musiałem obejść się smakiem. Ciekawe czy dane mi będzie ją zobaczyć jeszcze przed wylotem... Mimo, iż było pochmurno, to temperatura była dość wysoka, co przy równie wysokiej wilgotności bardzo szybko daje się we znaki. W szczególności, kiedy ma się na swojej drodze do pokonania setki (jeżeli nie tysiące ;P ) stopni. No ale w końcu udało nam się obejść całą wysepkę. Trochę czasu nam to zajęło, ale dla samych widoków naprawdę warto było to zrobić. Tu mała uwaga - wyspę tę zamieszkują w dużych ilościach trzy gatunki zwierząt: jastrzębie, koty oraz cykady. O ile jastrzębie można było tylko pooglądać (z dołu lub z góry - w zależności gdzie się człowiek w danej chwili znajdował), o tyle koty stanowiły nie lada atrakcję turystyczną. Wręcz tylko czekały, aż ktoś do nich podejdzie i je pogłaszcze lub podrapie za uszkiem. A jakie przy tym są urocze... ;) Jeżeli zaś chodzi o cykady... Cóż, dość irytujący owad. W szczególności jeżeli wchodzi się w jakiś zagajnik, gdzie akurat postanowiły sobie urządzić mały koncercik. Czasami hałas był nie do wytrzymania. Kiedy udało nam się ostatecznie wszystko zobaczyć na wyspie postanowiliśmy troszkę odpocząć i posilić się przed dalszym zwiedzaniem. Nie wiedzieć czemu - nasi Japończycy byli zaskoczeni, kiedy to do zupy ramen postanowiłem sobie wziąć piwko. No ale co ja na to poradzę, że to było akurat jedyny napój na jaki miałem wtedy ochotę? ;P

Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę. Następny przystanek - posąg Buddy w Hase. Trzeba przyznać, że posąg ów robi wrażenie. A jeszcze większe wywiera na człowieku, kiedy się wejdzie do jego wnętrza. Oczywiście za taką przyjemność trzeba było dodatkowo dopłacić kilka jenów, ale na szczęście nie była to jakaś duża suma ;) Po chwili kontemplacji ruszyliśmy dalej. W między czasie postanowiliśmy zjeść sobie lody. Ja miałem ochotę zaszaleć i wziąć sobie dwie gałki. Niestety, chyba nie do końca dogadałem się ze sprzedawcą, gdyż... dostałem każdą gałkę w osobnym rożku ;P Musiałem ciekawie wyglądać idąc przez miasto i jedząc dwa lody na raz ;)
W końcu dotarliśmy do Kamakury. Jednak z tego względu, że byliśmy już bardzo zmęczeni, postanowiliśmy odwiedzić tylko jedną świątynie - Tsurugaoka Hachimangu. I po raz kolejny mogliśmy napawać oczy wspaniałymi budowlami japońskimi. Szkoda tylko, że było pochmurno, bo zapewne byłoby tam jeszcze piękniej gdyby świeciło słońce. Ale i tak nie mieliśmy co narzekać - przynajmniej nie padało (a od samego rana zapowiadało się na to). Kiedy obeszliśmy cały kompleks udaliśmy się na stację by wrócić do akademika. Cała nasza grupa była maksymalnie zmęczona. Japończykom zdarzyło się nawet przysnąć w pociągu (jak to mają zwykle w zwyczaju ;) ). Ostatecznie w okolicach godziny 20:00 przekroczyliśmy próg naszego miejsca zamieszkania. Jeszcze tylko rozmowa z Ukochaną, szybki prysznic i upragnione łóżko. O tym jak bardzo byłem zmęczony niech świadczy fakt, że spałem ponad 11 godzin ;)


P.S. Więcej zdjęć z sobotniej wyprawy znajdziecie w albumie.

wtorek, 17 lipca 2007

W telegraficznym skrócie

Ostatnie dwa żywioły, które zaatakowały Japonię - tj. tajfun i podwójne trzęsienie ziemi, jakoś ominęły okolicę w której mieszkam. Tzn. tajfun przeszedł bokiem - jedyne objawy to solidne opady deszczu w sobotę. Niedziela jak i poniedziałek były w miarę spokojne. Co do trzęsienia ziemi - cóż, ja tam nic nie czułem. Może dlatego, że podczas pierwszych wstrząsów smacznie sobie spałem, zaś drugie widać były słabo odczuwalne.

Z innej beczki - mam to parszywe szczęście, że się tu rozchorowałem. Miałem dzisiaj wizytę u japońskiego lekarza, który orzekł że to tylko lekkie przeziębienie. Wręczył mi garść białych tabletek i kazał wypoczywać oraz nigdzie nie wychodzić. Tak więc przynajmniej jeden dzień zajęć mam z głowy. Mam tylko nadzieję, że szybko wrócę do zdrowia, bo podczas choroby zawsze kiepsko się czuję...

sobota, 14 lipca 2007

NkK TV - Odcinek 5


Wizyta w szkole

Czwartkowe popołudnie spędziłem w żeńskim zespole szkół ponadpodstawowych (gimnazjum plus liceum). Wraz z resztą grupy (ja, dziewczyna z Rumunii plus 10 Koreańczyków) zostaliśmy ciepło przyjęci przez wytypowaną grupkę uczennic. Po przedstawieniu się i powiedzeniu z jakiego kraju jesteśmy nadszedł czas na rozmowy z Japonkami. Można by rzec, że pytania były tendencyjne - ile mam lat, co studiuję, jakie lubię filmy/muzykę, co mi się podoba w Japonii, itp. Na przyszłość muszę chyba nagrać odpowiedzi na te pytania i po prostu odtwarzać je zainteresowanym ;) Po chwili na stole wylądowały słodkie przekąski oraz zielona herbata. Mówiąc szczerze, to po dziś dzień tego nie lubię. No ale cóż zrobić - aby nie urazić moich gospodarzy wypiłem trzy kubki ;) Po kilkunastu minutach zostaliśmy zaproszeni do sali obok, gdzie uczennice dały nam wspaniały koncert na koto. Muszę przyznać, że bardzo mi się podobała ta muzyka. Bo o ile muzyka wydobywająca się z pojedynczego instrumentu jakoś do mnie nie przemawia, to koncert na 5 czy 6 koto jest czymś naprawdę fajnym. Po prawie półgodzinnym występie powróciliśmy do sali, gdzie mieliśmy zaprezentować zgromadzonej gawiedzi nasz język ojczysty. Chodziło o nauczenie ich kilku podstawowych słów jak "dzień dobry" czy "do widzenia". Muszę przyznać, że nawet nieźle im szła wymowa polskich słów ;) Pod koniec imprezki przyszedł czas na robienie wspólnych fotek. Oczywiście nie mogło się obejść bez małej sesji zdjęciowej z białym gaijinem ;P


To tyle, jeżeli chodzi o sprawy zaległe. Z bieżących informacji - ponoć wczoraj wczesnym rankiem (ok. 5:30) miało miejsce małe trzęsienie ziemi w okolicy (3 w japońskiej skali 8-stopniowej). Ja jednak nic nie odczułem, gdyż o tej godzinie jeszcze sobie smacznie spałem. Gdyby nie to, że powiedziała nam o tym nasza nauczycielka, to dalej żyłbym w nieświadomości.
Nie wiem czy wiecie, ale do Japonii zbliża się tajfun. A raczej już tu jest, gdyż uderzył już w Okinawę. Do mojego miejsca zamieszkania ma trafić w niedzielę w nocy lub w poniedziałek. Jednak do tego czasu zapewne bardzo osłabnie. Choć już teraz można zauważyć fakt, że "coś" się zbliża - od samego rana solidnie pada. I to nie jest jakaś tam mżawka, ale porządny deszcz. Mam nadzieję, że jakoś źle nie będzie przez te dwa najbliższe dni.

wtorek, 10 lipca 2007

Muzeum Ghibli

Wczorajsze popołudnie to wizyta w Muzeum Ghibli, czyli chyba najbardziej znanego japońskiego studia tworzącego wspaniałe filmy animowane dla całej rodziny. Zanim jednak dotarliśmy na miejsce czekała nas prawie godzinna podróż pociągiem. Ale warto było. W każdym pomieszczeniu czuć magię, czuć to rodzinne ciepło które towarzyszy każdemu filmowi Miyazakiego. To naprawdę niesamowite uczucie, kiedy ogląda się ręcznie malowane tła (!), które zostały wykorzystane w takich anime jak Mononoke Hime czy Tonari no Totoro. Po prostu coś wspaniałego... Spędziłem tam ze 3 godziny zwiedzając każdą ekspozycję, przyglądając się każdemu najmniejszemu szczegółowi. Jedyny minus - zakaz robienia zdjęć. Naprawdę żałuję, że nie mogę Wam tego wszystkiego pokazać...
Pod koniec zwiedzania postanowiliśmy wykorzystać nasze "filmowe" bilety (3 klatki filmu ze Studia Ghibli) i udaliśmy się na projekcję filmu, który wyświetlany jest tylko w tym muzeum. Była to 16 minutowa animacja opowiadająca o sile dziecięcej wyobraźni. Pomimo prostej fabuły, bardzo miło oglądało się tą animkę. Po raz kolejny czuło się magię i ciepło... Coś niesamowitego...
Oczywiście nie mogłem wyjść z tego muzeum z pustymi rękoma. W sklepiku na drugim piętrze zakupiłem sobie pluszowego Totora (a jak!). W końcu jakąś pamiątkę muszę stamtąd mieć, nie? ;)

poniedziałek, 9 lipca 2007

NkK TV - Odcinek 4



niedziela, 8 lipca 2007

Weekend u japońskiej rodzinki

Ten weekend chyba na długo zapamiętam. Spędziłem go u japońskiej rodziny - państwa Yazawa. W skład rodziny wchodzi - pani Tomoyo, córka Noriko, starszy syn Yuta oraz młodszy syn Kota. Pana domu niestety nie miałem przyjemności poznać, gdyż przebywał na jednej z japońskich placówek dyplomatycznych. Od samego początku bardzo dobrze się u nich czułem. Pierwszy wieczór, czyli piątek, był iście polski - lekko zakrapiane małe przyjęcie ;P Bardzo zasmakował im miód pitny, który przywiozłem im w ramach prezentu. Później przyszła kolej na żubróweczkę z sokiem jabłkowym, którym uraczyli mnie sami gospodarze (co potwierdza fakt, że żubrówka jest tu bardzo popularna ;) ). I tak siedzieliśmy do wpół do drugiej rozmawiając głównie po japońsku wraz z angielskimi jak i troszkę polskimi wstawkami. W ten sposób moi gospodarze nieco odświeżyli sobie język polski ;)
Sobota została maksymalnie wykorzystana na zwiedzanie Tokyo. Zaczęliśmy od świątyni Asakusa. Tam poznałem dziewczynę Koty, która przyłączyła się do zwiedzania. Naprawdę - wspaniała budowla. Warto nadmienić, że przed samą świątynią poczułem się jakbym był na polskim odpuście - mnóstwo straganów zarówno z pięknymi rzeczami (wachlarze, kimona, katany), jedzeniem oraz wszelkiej maści bublami (np. gadgety z Hello Kitty!). Po obejrzeniu wszystkiego i wrzuceniu dwóch monet 10 jenowych (na podwójne szczęście) ruszyliśmy w dalszą drogę. Dotarliśmy do przystani rzecznej, skąd popłynęliśmy rzeką Sumida do bardzo ładnych ogrodów (a raczej parku) Hama-rikyu. Ciekawie wyglądały piękne zielone drzewa z rozłożystymi koronami na tle wysokich wieżowców i drapaczy chmur. Kiedy przeszliśmy przez cały park udaliśmy się w stronę Tokyo Tower jedząc po drodze obiadek w restauracji. Po posiłku kontynuowaliśmy naszą wędrówkę zachaczając o pobliską świątynię. W końcu dotarliśmy na miejsce - budowli, będącej japońskim odpowiednikiem wieży Eiffel'a, mająca 333 metry wysokości. Po odstaniu swojego w kolejce (ok. 20 min) wsiedliśmy do windy, która wyniosła nas na 150 m na oszklony taras widokowy. Stamtąd mogliśmy spokojnie popodziwiać bezkresne Tokyo. Niestety, na skutek nienajlepszej widoczności nie udało mi się dojrzeć góry Fuji (a szkoda...). Po kolejnym odstaniu w kolejce do windy jadącej w dół, udaliśmy się do stacji metra. Po drodze, zupełnie przypadkowo, natknąłem się na budynek, o którym pisze Bruczkowski w swojej najnowszej książce Zagubieni w Tokio - budynek Tokijskiej Loży Masońskiej. Nie sądziłem, że natknę się na tą budowlę ;) Ostatecznie, po krótkiej podróży metrem dotarliśmy do ostatniej atrakcji tego dnia - dzielnicy Akihabara, która sławna jest z licznych sklepów z elektroniką oraz... knajpek z kelnerkami przebranymi za pokojówki ;) Po zapoznaniu się z zawartością kilku sklepów i utwierdzeniu się w przekonaniu, że elektronika jest w wielu przypadkach tańsza niż w Polsce, ruszyliśmy w drogę powrotną. Po dotarciu do domu zjedliśmy ciepłą kolację i poszliśmy spać. Może jeszcze tylko wspomnę, że w końcu miałem przyjemność zakosztować kąpieli w stylu japońskim. Na czym to polega? Najpierw pod prysznicem zmywa się z siebie cały brud, a potem wskakuje do bali z gorącą wodą w celu pełnego zrelaksowania. Mówię wam - nie ma nic lepszego niż takie moczenie się w cieplutkiej wodzie po tak męczącym dniu... ;) Jak tylko trafiłem do łóżka to momentalnie zasnąłem.
Dzisiejszy dzień zaś był dniem odpoczynku. Miałem okazję pooglądać sobie japońską telewizję z ich śmiesznymi (a czasem i głupimi) programami. Wczesnym popołudniem zaś, zaraz jak tylko przyjechał Yuta wraz ze swoją żoną, urządziliśmy barbecue. Obok dobrze mi znanych potraw (jak np. karkóweczka czy wieprzowinka w cienkich plastrach), miałem również przyjemność posmakować mięsa z ośmiornicy (dobre, choć bardzo słone i lekko gumowate) oraz krewetki (pychota!). Objadłem się chyba po wsze czasy ;) No ale w końcu nastał czas rozstania. Teoretycznie miałem wrócić do akademika pociągiem, ale z tego względu że Yuta mieszkał niedaleko uniwersytetu, to zostałem podwieziony pod same drzwi (za co im oczywiście niezmiernie dziękuję).
Reasumując - ten weekend chyba będę najmilej wspominał z całego pobytu w Japonii. Głównie dzięki wspaniałej rodzinie, która miała mnie przyjemność gościć.



ども ありがとう 矢澤さん!

piątek, 6 lipca 2007

Tydzień kultury

Ostatnimi czasy mam mało czasu by poświęcić na codzienne pisanie, tak więc z przykrością muszę poinformować, że kolejne notki będę umieszczał w odstępach kilkudniowych. Co nie znaczy, że nie będę się starał robić to jak najczęściej ;)
Wtorkowe popołudnie upłynęło pod znakiem kabuki - czyli tradycyjnego teatru japońskiego. Mieliśmy przyjemność uczestniczyć w programie, który wprowadza uczniów szkół japońskich jak i gaijinów w świat kabuki. Tu mała uwaga - oprócz nas była jeszcze spora grupa uczniów z japońskich szkół podstawowych i gimnazjów. Stoimy sobie grzecznie w pobliżu wejścia do teatru i nagle dobiegają nas podekscytowane głosy. Patrzymy, a koło nas nastąpiło spore zamieszanie. Okazało się, że to Koreanki postanowiły zrobić sobie zdjęcie z uczniakami. Przez chwilę obserwujemy to małe przedstawienie, po czym wraz z Jamesem i Bradenem dochodzimy do wniosku, że my lepiej nie będziemy odstawiali takich akcji, bo jeszcze wywołamy zamieszki ;P
Pierwsze pół godziny przedstawienia to pokazanie przez jednego z aktorów na czym polega kabuki, pokazaniu każdego elementu sceny i przedstawienie symboliki. Niestety, żadnych zdjęć nie udało mi się zrobić, gdyż ochrona bardzo dobrze pilnowała ;P Po 20 minutowej przerwie, podczas której zbudowano imponującą scenografię na obrotowej scenie (dom, ogród oraz fragment wybrzeża rzeki), nadszedł czas na sztukę. Opowiadała ona o miłosnym trójkącie pomiędzy córką właściciela lombardu, pracownika lombardu oraz dziewczyny z rodzimej wioski tego pracownika. Mówiąc szczerze jakoś wybitnie nie przypadła mi ta sztuka do gustu (specyficzna narracja jak i dialogi - aktorzy prawie jakby śpiewali), ale nie uważam ten czas za stracony. Przynajmniej osobiście doświadczyłem kabuki ;)
Czwartek zaś to wycieczka do skansenu. Jak się okazało, leży ona praktycznie w sąsiedztwie mojego uniwerku. Przekraczając główną bramę wchodzi się do zupełnie innej Japonii... W mgnieniu oka wkracza się do XVIII wiecznej wioski japońskiej. Panuje tu cisza i spokój. Nie słychać żadnych samochodów, ani pociągów. Po prostu magiczna kraina. Narobiłem mnóstwo zdjęć (część z nich do obejrzenia jest w albumie), ale nadal czuję niedosyt. Planuję się wybrać tam jeszcze w któryś weekend nawet na cały dzień, aby móc wszystko na spokojnie zobaczyć i porobić jeszcze więcej zdjęć ;) Choć mimo wszystko fotki nie oddają magii tego miejsca. A szkoda... Po skansenie zaś udaliśmy się do muzeum-galerii japońskiego artysty awangardowego Taro Okamoto. Muszę przyznać, że kilka jego rzeźb i obrazów zaciekawiło mnie ;)
To tyle jeżeli chodzi o ten tydzień. Przede mną jeszcze weekend, który spędzę u rodziny japońskiej. Mam nadzieję, że go przeżyję ;P A w poniedziałek - wycieczka do Muzeum Ghibli!

P.S. W albumie pojawiły się nowe zdjęcia.

niedziela, 1 lipca 2007

NkK TV - Odcinek 3