sobota, 30 czerwca 2007

Lekcja kaligrafii i nocny wypad

Wczoraj po porannych zajęciach miałem przyjemność uczestniczyć w zajęciach z kaligrafii. Po raz pierwszy miałem przyjemność uczestniczyć w takich zajęciach. I mówiąc krótko - było fajnie ;) Na początku kanji wychodziło mi dość koślawe, gdyż wcześniej nigdy nie trzymałem pędzla do kaligrafii. A takim pędzlem maluje się zupełnie inaczej. Przede wszystkim trzeba go trzymać prostopadle do kartki. Trochę trudno jest się przestawić na taki styl malowania, ale po jakimś czasie człowiek się przestawia i co raz lepiej wychodzi malowanie. Podczas godzinnych zajęć namalowałem chyba ze 20 znaków. Pod koniec sensei powiedziała, by wybrać jedno najlepsze kanji i dać jej. Jak się później dowiedziałem dostaniemy je później z powrotem w oprawionej formie. Dodatkowo zatrzymałem dla siebie trzy inne kartki, na których namalowałem chyba najładniejsze znaki. Na zdjęciach możecie popodziwiać te małe dzieła sztuki ;P Dla tego kto zgadnie co dany znak znaczy przewidziana jest nagroda ;)
Wieczorem zaś wraz z Marcelem postanowiliśmy się wybrać nad pobliską rzekę by wypić sobie po piwku (w akademiku niestety nie można tego zrobić - przynajmniej oficjalnie ;P ). Po drodze spotkaliśmy jego znajome (Niemki), które przyłączyły się do nas. Rozmawialiśmy praktycznie o wszystkim co związane jest z Japonią - o tym co nam się tu podoba, a co nie (jednoznacznie stwierdziliśmy, że tutejsi zniewieściali mężczyźni są be! ;P ). I tak zleciały nam 3 godziny... Kiedy już praktycznie zbieraliśmy się do domu podeszło do nas ze czterech lekko podchmielonych Japończyków. W Polsce takie spotkanie niekoniecznie mogłoby się skończyć w miły sposób. Tu zaś jest zupełnie inaczej. Zaczęli z nami rozmawiać - pytali się czy jesteśmy z USA, jak tu nam się podoba, itp. Oczywiście nie obyło się bez pomylenia Polski z Holandią (Polska to po japońsku Porando, co brzmi prawie jak Horando czyli Holandia) ;) W końcu zaproponowali nam byśmy się do nich przyłączyli i wypili japoński gin. Grzecznie odmówiliśmy i udaliśmy się w stronę domu. Co się rzuca w oczy podczas takiego nocnego spaceru? Cisza i spokój. I to poczucie bezpieczeństwa. Rozmawiałem o tym z Marcelem, który potwierdził że rzeczywiście Japonia jest bezpiecznym krajem. Jeżeli spotka się po drodze grupę podchmielonych Japończyków nie ma co się ich obawiać - są wtedy bardziej otwarci i chętni na rozmowę z gaijinem. Agresja jest im wręcz obca. I to mi się w tym kraju podoba ;)

czwartek, 28 czerwca 2007

To już tydzień...

Tydzień temu rozpocząłem swoją podróż do Japonii. W miarę szybko się zaaklimatyzowałem i dostosowałem do nowej strefy czasowej. Cały czas poznaję współmieszkańców akademika, w którym mieszkam. Już teraz można stwierdzić, że utworzyły się dwie grupy - anglojęzyczna i Koreańczycy (którzy stanowią większość - na 49 osób jest ich 26). Ale nie znaczy to, że każda z grup się izoluje - co to to nie. Przy byle okazji siedzimy razem i rozmawiamy. Głównie po japońsku, gdyż Koreańczycy bardzo rzadko używają angielskiego. Ale nie jest tak źle - daję sobie radę (a jak! ;P ).
Dzisiejsze zajęcia były dość hmmm... stresujące. A konkretniej ostatnia część. Otóż mieliśmy przed kilkoma japońskimi studentami dokonać prezentacji własnej osoby i odpowiadać na ich pytania. Nie powiem - troszkę się stresowałem, ale myślę że dobrze mi poszło ;) Po zajęciach zaś miałem spotkanie w związku z weekendowym pobytem u rodziny japońskiej. Mam ogromne szczęście, gdyż trafiłem do rodzinki, która spędziła kilka lat w Warszawie (!) i ponoć mówią nawet trochę po polsku ;) Co więcej - starszy syn pracuje na uniwersytecie gdzie mam zajęcia i miałem już okazję się z nim spotkać i chwilkę porozmawiać. Jedyny minus to odległość jaką będę musiał pokonać - dwie godziny jazdy pociągiem (na szczęście tylko z jedną przesiadką ;) ). No ale to dopiero w przyszły weekend. W ten zaś mam zamiar wybrać się do Harajuku. Oby tylko prognozy się sprawdziły i nie padało...
Popołudnie zaś należało do aktywnych, gdyż poszedłem grać w kręgle ze studentami z uniwerku i resztą gaijińskiego towarzystwa. Zostałem przydzielony do dwóch Japonek i Koreanki. Heh, ja to mam szczęście ;P Dziewczynom jakoś nie szło najlepiej (nigdy wcześniej nie grały), więc nic dziwnego że wygrałem ;) Na początku miałem niezłego farta - prawie cały czas zbijałem wszystkie kręgle za pierwszym razem. Druga runda już do tak szczęśliwych nie zaliczała się. A to wszystko chyba przez to, że otwór na kciuka był za mały i zaczął mnie boleć (pomimo iż używałem największej z dostępnych kul czyli 12). Po zakończeniu rozgrywek Japonki zaproponowały mi, dwóm Koreankom i Amerykance zrobienie sobie zdjęcia w tzw. purikuri. Jest to taki automat do robienia zdjęć na kolorowych tłach, które później można je upiększyć różnego rodzaju grafikami i efektami specjalnymi. Śmieszne to, nie ma co ;) Po wydrukowaniu każdy z nas dostał po zestawie czterech fotek. I tak praktycznie mój dzień się zakończył. Przede mną jeszcze tylko szybka powtórka słówek na jutro i idę spać. Tak więc dobranoc wszystkim.

środa, 27 czerwca 2007

O zajęciach słów kilka...

Od dwóch dni mam zajęcia i od dwóch dni nic nie napisałem. Wypadałoby w końcu naprawić ten błąd, prawda? ;)
Zajęcia prowadzone są przez dwie Japonki na zmianę - tzn. jedna prowadzi jednego dnia, a druga drugiego. Trafiłem do grupy z podstawową znajomością języka. Mogłoby być lepiej, ale po tym jak usłyszałem jak ciężko jest w wyższych grupach, to stwierdziłem że dobrze że jestem w tej a nie innej grupie - przynajmniej nie mam jak na razie żadnych problemów. Zajęcia prowadzone są praktycznie tylko w języku japońskim. Zdarzyło się może z raz czy dwa, że jakieś słówko zostało przetłumaczone na angielski, jednak cały czas wszyscy starają się mówić tylko po japońsku. Co uważam oczywiście za duży plus. Nadmienię może tylko, że jestem jedynym facetem w grupie - przeciwko sobie mam 6 Koreanek ;) One mają nieco łatwiej - jak któraś czegoś nie wie, to jej koleżanka podpowiada jej po koreańsku. Ja niestety takiego komfortu nie mam. Ale może to i dobrze? No i żeby nie było - mimo, iż zajęcia są prowadzone na luzie, a czas bardzo szybko na nich leci, to jakoś lekko nie mam. Codziennie quiz ze słówek i dyktando, co drugi-trzeci dzień test z gramatyki i bodajże raz na tydzień test z kanji. Tak więc wakacji to ja tu nie mam i trochę nad książkami muszę posiedzieć. No ale w końcu po to tu przyjechałem, nie? ;)
Wczoraj wybrałem się jeszcze raz do Shinjuku by odwiedzić tamtejsze デパート czyli dom handlowy. Pierwsze wrażenie - jakie to jest wielkie! Przeważnie są to kilkunastopiętrowe budynki, gdzie na każdym piętrze sprzedają co innego. Zaczyna się od produktów spożywczych, poprzez ubrania, kosmetyki, elektronikę, upominki, a kończąc na restauracjach i kawiarniach. W tym w którym byłem, same restauracje zajmowały trzy piętra, a dział z elektroniką aż pięć. Tak więc sporo jest tam do przejścia i pooglądania. Ja sam ograniczyłem się tylko do sklepu z elektroniką ;) Rozglądałem się za elektronicznym słownikiem. To takie małe urządzonko z ciekłokrystalicznym wyświetlaczem, dzięki któremu w ciągu sekundy mogę poznać znaczenie każdego słowa z jego zapisem w kanji. Do tego jest lżejsze i poręczniejsze od normalnego słownika. I ma większą pojemność niż przeciętny słownik książkowy. Muszę się tylko rozejrzeć za jakąś promocją, by za dużo na niego nie wydać ;P
Powoli chyba zanika już pora deszczowa. Jak wskazują prognozy pogody na najbliższe dni czekają mnie słońce i wysokie temperatury. Tylko w piątek ma padać. Może to i dobrze że nadchodzą słoneczne dni, bo tutejsze opady są bardzo denerwujące - zamiast solidniej popadać tak raz a dobrze, to siąpi przez cały dzień. Do tego wysoka wilgotność solidnie daje się we znaki... No nic, zobaczymy jak to będzie.

poniedziałek, 25 czerwca 2007

ホタルの里 (Hotaru no ri)

Kilka minut temu wróciłem z małej wieczornej wycieczki, jaką zafundowali nam rezydenci z akademika. Zaprowadzili nas do pobliskiego parku, gdzie znajduje się ホタルの里 (Hotaru no ri) czyli Wioska świetlików. Nie spodziewałem się, że znajdę takie miejsce w praktycznie samym środku osiedla domów jednorodzinnych. Było tam tak cicho i spokojnie... Nie dochodziły tam żadne dźwięki. Było słychać jedynie cykady. Wspaniałe miejsce na wyciszenie się, odetchnięcie od wielkomiejskiego hałasu. Udało nam się nawet dojrzeć kilka świetlików. Nie zdziwię się jak będę tam chodził co jakiś czas ;)

Początek programu JLCP

Dzisiejszym dniem rozpocząłem swoje uczestnictwo w JLCP. Wszystko zaczęło się od porannego testu, na podstawie którego mają przydzielić nas do odpowiednich grup. Nie powiem, lekko nie było - poziom trudności wzrastał wraz z kolejnymi pytaniami. A test składał się z części pisemnej (gramatyka, słownictwo i kanji) oraz rozmowy. To drugie nawet dobrze mi poszło (przynajmniej mam takie wrażenie ;P ). Była to bardzo miła i przyjemna konwersacja z dwiema nauczycielkami, na której padły standardowe pytania - skąd jestem, co studiuję, dlaczego chcę się uczyć języka, co mi się podoba w Japonii, itp. Wyniki będę znał jutro rano przed samymi zajęciami. Po teście mieliśmy czas na lunch. Po drodze odwiedziłem pobliską świątynie shintoistyczną. Wraz z Pierrem udaliśmy się na małe zakupy - to on miał dziś przygotować posiłek. I muszę przyznać - bardzo smacznie mu to wyszło (wołowina z ryżem, tofu, porem i shirataki). Niestety mam zdjęcie z przygotowywania lunchu, gdyż chwilę później siadły mi baterie... Później odbyło się spotkanie z kadrę akademicką, która nas przywitała. Następnie miała miejsce mała imprezka powitalna na terenie kampusu. Wtedy to miałem okazję wykazać się swoją znajomością języka japońskiego, gdyż rozmawiałem z kilkoma Japończykami (głównie Japonkami ;) ). I muszę przyznać, że nawet dobrze mi szło ;) W pewnym momencie podeszła do mnie starsza pani. Rozmowę zaczęła od pytania czy to ja jestem tym studentem z Uniwersytetu Warszawskiego. Kiedy usłyszała pozytywną odpowiedź przedstawiła się (była z kadry akademickiej) i wręczyła mi swoją wizytówkę (moja pierwsza japońska wizytówka ;P ). Potem padły z jej strony standardowe pytania, na które skrzętnie odpowiadałem. Potem pochwaliła się, że była jakiś czas temu w Polsce i zwiedziła Warszawę, Kraków, Wieliczkę i Bytom. Po zakończeniu imprezki przenieśliśmy się do naszego akademika, gdzie nastąpił ciąg dalszy integracji ze studentami uniwerku. Oczywiście alkoholu nie przewidziano ;P Ogólnie rzecz biorąc - miły dzień spędzony dość aktywnie (pod względem językowym ;) ). A od jutra zaczynam zajęcia. Ciekawe jakie one będą...











Zdjęcie nr 1: Marcel, ja i Ayako; zdjęcie nr 2: ja, Louis, Mika i Ayako. Wybaczcie tylko za jakość tych zdjęć, ale były robione bez lampy - stąd widać najmniejsze poruszenie.

niedziela, 24 czerwca 2007

Leniwa niedziela

Dziś mam wolny dzień, dzięki czemu mogłem sobie spokojnie dłużej pospać. Do tego pogoda się popsuła - tak jak w piątek siąpi... No ale może później się nieco poprawi i wybiorę się gdzieś na spacer lub jakąś większą wycieczkę.
Pragnę podziękować za wszystkie komentarze jakie od Was dostałem. Miło jest wiedzieć, że ktoś czyta te wypociny i do tego się podobają ;) Będę starał się Was nie zawieść i w miarę regularnie pisać oraz umieszczać fotki i filmiki. Nie wiem czy zwróciliście uwagę, ale po lewej stronie znalazły się linki do albumu ze zdjęciami w PicasaWeb oraz kanału YouTube. O ile na YT będzie to samo co na blogu, o tyle w albumie znajdziecie o wiele więcej fotek niż tutaj. Tak więc zapraszam do częstych odwiedzin.

sobota, 23 czerwca 2007

NkK TV - Odcinek 2



Sobota pełna wrażeń

Dzisiejszy dzień zaczął się od pobudki kilka minut po ósmej. Szybki golenie i mycie ząbków, potem śniadanko i byłem gotowy na wzięcie udziału w spotkaniu z zarządem akademika. Krótkie wyjaśnienie zasad, wręczenie legitymacji i karty bibliotecznej. Potem czekało mnie oprowadzenie po uniwerku. Trzeba przyznać, że kampus jest dość duży. Na uwagę zasługuje biblioteka, w której istnieje możliwość obejrzenia filmu na DVD. I to nie na byle czym. Do dyspozycji studentów jest kilka stanowisk z wygodną kanapą i ok. 30 calowym telewizorem. Wystarczy podłączyć sobie słuchawki i można się komfortować. Fajna sprawa ;) Potem zwiedzaliśmy okolice stacji. W sumie to ja się tylko włóczyłem za resztą grupy, gdyż poznałem te okolice wczoraj ;P Za to popołudniu postanowiłem wybrać się w miasto. Na początek tam, gdzie wiedziałem jak trafić - Shinjuku. Pojechałem tam z Jamesem - miłym koleżką z USA, który przyjechał tu aż na 9 miesięcy. Poszwędaliśmy się trochę po okolicy, ale nie za bardzo by się nie zgubić ;) Przy okazji zjedliśmy obiadek i porobiłem trochę zdjęć.

NkK TV - Odcinek 1



Podróż i pierwsze wrażenia

Po raz pierwszy było dane lecieć mi tak długo i tak daleko samolotem. O ile podróż do Wiednia zleciała bardzo szybko, o tyle do Tokyo było już gorzej... Na szczęście można było umilić sobie czas oglądając filmy na monitorze LCD umieszczonych w zagłówkach. W ten sposób obejrzałem m.in. "Casino Royal" i "Happy Feet". Jednym z ciekawszych zjawisk podczas lotu był praktycznie brak nocy, gdyż między zachodem a wschodem słońca upłynęło ok. godziny. Pomimo iż lot trwał z Wiednia do Tokyo nieco ponad 11 godzin, to nawet na chwilę nie zmrużyłem oka. Może to przez hałas, a może przez emocje... Ostatecznie znalazłem się na lotnisku Narita. Tam dość szybko i sprawnie załatwiłem wszystkie formalności i odebrałem bagaż (na szczęście dotarł w jednym kawałku ;) ). Jak najszybciej chciałem zdobyć przejściówkę do gniazdek, dlatego też przed ruszeniem w dalszą drogę udałem się do małego lotniskowego centrum handlowego. Tam w sklepie z elektroniką zakupiłem co trzeba. Wróciłem na parter i zakupiłem bilet na autobus do Shinjuku. Podróż trwała z jakieś półtorej godziny. Wtedy też miałem największy kryzys, gdyż strasznie chciało mi się spać. Jednak z obawy by nie przegapić swojego przystanku nie dawałem się. W końcu dotarłem na miejsce. Przede mną (jak mi się wtedy wydawało) było najgorsze - zakup biletu przez automat. Najpierw jednak musiałem znaleźć wejście na odpowiednią stację. Trochę te poszukiwania trwały, ale w końcu dzięki pomocy pana obsługującego przystanek trafiłem tam gdzie chciałem. Jak się okazało, zakup biletu był bardzo prosty. Najpierw trzeba było sprawdzić na tablicy ile kosztuje dojazd na daną stację, a potem wybrać odpowiednią sumę w automacie. Na dodatek można przełączyć na wersję angielską, więc było jeszcze prościej. Ledwo co wszedłem na peron, a już przyjechał mój pociąg. I tu kolejna niespodzianka - zapowiedzi następnego przystanku są również po angielsku. Ach, Japończycy potrafią gaijinom ułatwiać życie ;) Niestety w między czasie dość znacznie się rozpadało, a czekało mnie jeszcze przejście na pieszo z moją wielką walichą do akademika. No ale co tam. Z mapką w ręku, na którą co jakiś czas spoglądałem, dotarłem ostatecznie na miejsce. Najgorsze było tylko to, że byłem cały mokry - od deszczu, jak i od potu. Po powitaniu zaprowadzili mnie do pokoju. Chwilę po tym oprowadzono mnie po budynku i wytłumaczono gdzie co jest. Jak tylko wróciłem z powrotem do pokoju to się rozpakowałem i wziąłem prysznic - od razu poczułem się lepiej. Korzystając z netu skontaktowałem się z moim Słońcem i rodzicami. Bardzo się ucieszyli, że doleciałem cały i zdrowy i że nie miałem po drodze żadnych problemów. Następne kilka godzin było dość ciężkich, gdyż walczyłem z sennością (wszyscy mi odradzali od razu iść spać, gdyż trudniej mi byłoby przystosować do nowej strefy czasowej). Ale na ratunek przybył Marcel - jeden z moich współlokatorów, który oprowadził mnie po okolicy i zabrał do małej knajpki, gdzie zjadłem naprawdę pożywny posiłek. Ogólnie to fajna sprawa jest z większością takich knajpek. Najpierw trzeba wybrać z automatu co się chce - są zdjęcia, więc od razu wiadomo co się zamawia. Potem z kwitkiem, który wyskoczy z automatu siada się na ladzie i wręcza się go pani obsługującej lokal. Kilka chwil później gorący posiłek zostaje postawiony przed tobą i można śmiało wcinać. Ceny są dość przystępne - przeważnie oscylują w okolicach 300-450 jenów (co daje 8-12 zł).
Dobrym patentem są też maszyny z napojami. Dosyć, że można sobie wybrać jeden z 10 czy nawet 15 napojów, to na dodatek ustawione są dość blisko siebie (nawet co 50 m). Tak więc jak ktoś jest bardzo spragniony, a nie ma nic pod ręką do picia, to wystarczy wyskoczyć za najbliższy róg by taką maszynkę znaleźć. A uwierzcie mi - jest tu tak gorąco, że człowiekowi co chwilę chce się pić. Nie zdziwię się, jak stracę majątek na napoje ;P
Pokój w którym mieszkam jest zrobiony na wzór japoński. Zaraz po wejściu trzeba zdjąć buty/kapcie i można już pomykać na bosaka. Oprócz tego cztery biurka, cztery szafy i cztery łóżka - a raczej dwa łóżka piętrowe. Oprócz mnie i Marcela (który pochodzi z Katalonii) mieszka ze mną Amerykanin i Koreańczyk. Ciekawa sprawa jest z łóżkami, gdyż nie są one w stylu europejskim. Otóż wnętrze wyłożone jest tatami, na którym leży futon (czyli materac) oraz kołderka i poduszka wypełniona grochem. Zastanawiałem się jak będzie mi się na niej spało, ale muszę przyznać że nie potrzebnie się o to martwiłem. Jak tylko się położyłem to od razu praktycznie zasnąłem. Obudziłem się dopiero o czwartej nad ranem. Miałem problem z ponownym zaśnięciem (zapewne z powodu duchoty, jaka panowała w pokoju - następnym razem nie wyłączymy klimatyzacji na noc), ale w końcu to mi się udało. Wolałem sobie jeszcze trochę pospać, gdyż sobota zapowiadała się dość ciekawym i zarazem męczącym dniem...

piątek, 22 czerwca 2007

Dotarłem!

No i znalazłem się w Japonii... Nadal chyba nie mogę w to uwierzyć, że tu trafiłem. Nawet, jeżeli otaczają mnie wokół Japończycy, słyszę tylko japoński i widzę tylko kanji ;) Ale jest dobrze. Pomimo braku snu od 24 godzin (w samolocie nawet nie zmrużyłem oka), to czuję się dobrze i praktycznie bez problemu trafiłem do akademika. I muszę przyznać, że faktycznie poruszanie się po Japonii komunikacją miejską jest bardzo łatwe i przyjemne. Więcej szczegółów odnośnie mojej podróży wkrótce - muszę tylko odespać podróż.

środa, 13 czerwca 2007

A gdzie ja tak w ogóle jadę?

Właśnie się zorientowałem, że nie napisałem jeszcze gdzie trafię do tej Japonii. Czas więc to naprawić. Jak już wcześniej wspominałem biorę udział w programie językowo-kulturowym, który organizowany jest przez Uniwersytet Senshu w Kawasaki.


To co widzicie powyżej to fragment regionu Kanto, a mówiąc konkretniej - aglomeracja tokijska. Kawasaki znajduje się w południowo-zachodniej części Zatoki Tokijskiej. Akademik zaś w którym będę mieszkał umiejscowiony jest w dzielnicy Masukata okręgu Tama. A tak to się przedstawia na zdjęciach satelitarnych: