sobota, 23 czerwca 2007

Podróż i pierwsze wrażenia

Po raz pierwszy było dane lecieć mi tak długo i tak daleko samolotem. O ile podróż do Wiednia zleciała bardzo szybko, o tyle do Tokyo było już gorzej... Na szczęście można było umilić sobie czas oglądając filmy na monitorze LCD umieszczonych w zagłówkach. W ten sposób obejrzałem m.in. "Casino Royal" i "Happy Feet". Jednym z ciekawszych zjawisk podczas lotu był praktycznie brak nocy, gdyż między zachodem a wschodem słońca upłynęło ok. godziny. Pomimo iż lot trwał z Wiednia do Tokyo nieco ponad 11 godzin, to nawet na chwilę nie zmrużyłem oka. Może to przez hałas, a może przez emocje... Ostatecznie znalazłem się na lotnisku Narita. Tam dość szybko i sprawnie załatwiłem wszystkie formalności i odebrałem bagaż (na szczęście dotarł w jednym kawałku ;) ). Jak najszybciej chciałem zdobyć przejściówkę do gniazdek, dlatego też przed ruszeniem w dalszą drogę udałem się do małego lotniskowego centrum handlowego. Tam w sklepie z elektroniką zakupiłem co trzeba. Wróciłem na parter i zakupiłem bilet na autobus do Shinjuku. Podróż trwała z jakieś półtorej godziny. Wtedy też miałem największy kryzys, gdyż strasznie chciało mi się spać. Jednak z obawy by nie przegapić swojego przystanku nie dawałem się. W końcu dotarłem na miejsce. Przede mną (jak mi się wtedy wydawało) było najgorsze - zakup biletu przez automat. Najpierw jednak musiałem znaleźć wejście na odpowiednią stację. Trochę te poszukiwania trwały, ale w końcu dzięki pomocy pana obsługującego przystanek trafiłem tam gdzie chciałem. Jak się okazało, zakup biletu był bardzo prosty. Najpierw trzeba było sprawdzić na tablicy ile kosztuje dojazd na daną stację, a potem wybrać odpowiednią sumę w automacie. Na dodatek można przełączyć na wersję angielską, więc było jeszcze prościej. Ledwo co wszedłem na peron, a już przyjechał mój pociąg. I tu kolejna niespodzianka - zapowiedzi następnego przystanku są również po angielsku. Ach, Japończycy potrafią gaijinom ułatwiać życie ;) Niestety w między czasie dość znacznie się rozpadało, a czekało mnie jeszcze przejście na pieszo z moją wielką walichą do akademika. No ale co tam. Z mapką w ręku, na którą co jakiś czas spoglądałem, dotarłem ostatecznie na miejsce. Najgorsze było tylko to, że byłem cały mokry - od deszczu, jak i od potu. Po powitaniu zaprowadzili mnie do pokoju. Chwilę po tym oprowadzono mnie po budynku i wytłumaczono gdzie co jest. Jak tylko wróciłem z powrotem do pokoju to się rozpakowałem i wziąłem prysznic - od razu poczułem się lepiej. Korzystając z netu skontaktowałem się z moim Słońcem i rodzicami. Bardzo się ucieszyli, że doleciałem cały i zdrowy i że nie miałem po drodze żadnych problemów. Następne kilka godzin było dość ciężkich, gdyż walczyłem z sennością (wszyscy mi odradzali od razu iść spać, gdyż trudniej mi byłoby przystosować do nowej strefy czasowej). Ale na ratunek przybył Marcel - jeden z moich współlokatorów, który oprowadził mnie po okolicy i zabrał do małej knajpki, gdzie zjadłem naprawdę pożywny posiłek. Ogólnie to fajna sprawa jest z większością takich knajpek. Najpierw trzeba wybrać z automatu co się chce - są zdjęcia, więc od razu wiadomo co się zamawia. Potem z kwitkiem, który wyskoczy z automatu siada się na ladzie i wręcza się go pani obsługującej lokal. Kilka chwil później gorący posiłek zostaje postawiony przed tobą i można śmiało wcinać. Ceny są dość przystępne - przeważnie oscylują w okolicach 300-450 jenów (co daje 8-12 zł).
Dobrym patentem są też maszyny z napojami. Dosyć, że można sobie wybrać jeden z 10 czy nawet 15 napojów, to na dodatek ustawione są dość blisko siebie (nawet co 50 m). Tak więc jak ktoś jest bardzo spragniony, a nie ma nic pod ręką do picia, to wystarczy wyskoczyć za najbliższy róg by taką maszynkę znaleźć. A uwierzcie mi - jest tu tak gorąco, że człowiekowi co chwilę chce się pić. Nie zdziwię się, jak stracę majątek na napoje ;P
Pokój w którym mieszkam jest zrobiony na wzór japoński. Zaraz po wejściu trzeba zdjąć buty/kapcie i można już pomykać na bosaka. Oprócz tego cztery biurka, cztery szafy i cztery łóżka - a raczej dwa łóżka piętrowe. Oprócz mnie i Marcela (który pochodzi z Katalonii) mieszka ze mną Amerykanin i Koreańczyk. Ciekawa sprawa jest z łóżkami, gdyż nie są one w stylu europejskim. Otóż wnętrze wyłożone jest tatami, na którym leży futon (czyli materac) oraz kołderka i poduszka wypełniona grochem. Zastanawiałem się jak będzie mi się na niej spało, ale muszę przyznać że nie potrzebnie się o to martwiłem. Jak tylko się położyłem to od razu praktycznie zasnąłem. Obudziłem się dopiero o czwartej nad ranem. Miałem problem z ponownym zaśnięciem (zapewne z powodu duchoty, jaka panowała w pokoju - następnym razem nie wyłączymy klimatyzacji na noc), ale w końcu to mi się udało. Wolałem sobie jeszcze trochę pospać, gdyż sobota zapowiadała się dość ciekawym i zarazem męczącym dniem...

Brak komentarzy: