niedziela, 8 lipca 2007

Weekend u japońskiej rodzinki

Ten weekend chyba na długo zapamiętam. Spędziłem go u japońskiej rodziny - państwa Yazawa. W skład rodziny wchodzi - pani Tomoyo, córka Noriko, starszy syn Yuta oraz młodszy syn Kota. Pana domu niestety nie miałem przyjemności poznać, gdyż przebywał na jednej z japońskich placówek dyplomatycznych. Od samego początku bardzo dobrze się u nich czułem. Pierwszy wieczór, czyli piątek, był iście polski - lekko zakrapiane małe przyjęcie ;P Bardzo zasmakował im miód pitny, który przywiozłem im w ramach prezentu. Później przyszła kolej na żubróweczkę z sokiem jabłkowym, którym uraczyli mnie sami gospodarze (co potwierdza fakt, że żubrówka jest tu bardzo popularna ;) ). I tak siedzieliśmy do wpół do drugiej rozmawiając głównie po japońsku wraz z angielskimi jak i troszkę polskimi wstawkami. W ten sposób moi gospodarze nieco odświeżyli sobie język polski ;)
Sobota została maksymalnie wykorzystana na zwiedzanie Tokyo. Zaczęliśmy od świątyni Asakusa. Tam poznałem dziewczynę Koty, która przyłączyła się do zwiedzania. Naprawdę - wspaniała budowla. Warto nadmienić, że przed samą świątynią poczułem się jakbym był na polskim odpuście - mnóstwo straganów zarówno z pięknymi rzeczami (wachlarze, kimona, katany), jedzeniem oraz wszelkiej maści bublami (np. gadgety z Hello Kitty!). Po obejrzeniu wszystkiego i wrzuceniu dwóch monet 10 jenowych (na podwójne szczęście) ruszyliśmy w dalszą drogę. Dotarliśmy do przystani rzecznej, skąd popłynęliśmy rzeką Sumida do bardzo ładnych ogrodów (a raczej parku) Hama-rikyu. Ciekawie wyglądały piękne zielone drzewa z rozłożystymi koronami na tle wysokich wieżowców i drapaczy chmur. Kiedy przeszliśmy przez cały park udaliśmy się w stronę Tokyo Tower jedząc po drodze obiadek w restauracji. Po posiłku kontynuowaliśmy naszą wędrówkę zachaczając o pobliską świątynię. W końcu dotarliśmy na miejsce - budowli, będącej japońskim odpowiednikiem wieży Eiffel'a, mająca 333 metry wysokości. Po odstaniu swojego w kolejce (ok. 20 min) wsiedliśmy do windy, która wyniosła nas na 150 m na oszklony taras widokowy. Stamtąd mogliśmy spokojnie popodziwiać bezkresne Tokyo. Niestety, na skutek nienajlepszej widoczności nie udało mi się dojrzeć góry Fuji (a szkoda...). Po kolejnym odstaniu w kolejce do windy jadącej w dół, udaliśmy się do stacji metra. Po drodze, zupełnie przypadkowo, natknąłem się na budynek, o którym pisze Bruczkowski w swojej najnowszej książce Zagubieni w Tokio - budynek Tokijskiej Loży Masońskiej. Nie sądziłem, że natknę się na tą budowlę ;) Ostatecznie, po krótkiej podróży metrem dotarliśmy do ostatniej atrakcji tego dnia - dzielnicy Akihabara, która sławna jest z licznych sklepów z elektroniką oraz... knajpek z kelnerkami przebranymi za pokojówki ;) Po zapoznaniu się z zawartością kilku sklepów i utwierdzeniu się w przekonaniu, że elektronika jest w wielu przypadkach tańsza niż w Polsce, ruszyliśmy w drogę powrotną. Po dotarciu do domu zjedliśmy ciepłą kolację i poszliśmy spać. Może jeszcze tylko wspomnę, że w końcu miałem przyjemność zakosztować kąpieli w stylu japońskim. Na czym to polega? Najpierw pod prysznicem zmywa się z siebie cały brud, a potem wskakuje do bali z gorącą wodą w celu pełnego zrelaksowania. Mówię wam - nie ma nic lepszego niż takie moczenie się w cieplutkiej wodzie po tak męczącym dniu... ;) Jak tylko trafiłem do łóżka to momentalnie zasnąłem.
Dzisiejszy dzień zaś był dniem odpoczynku. Miałem okazję pooglądać sobie japońską telewizję z ich śmiesznymi (a czasem i głupimi) programami. Wczesnym popołudniem zaś, zaraz jak tylko przyjechał Yuta wraz ze swoją żoną, urządziliśmy barbecue. Obok dobrze mi znanych potraw (jak np. karkóweczka czy wieprzowinka w cienkich plastrach), miałem również przyjemność posmakować mięsa z ośmiornicy (dobre, choć bardzo słone i lekko gumowate) oraz krewetki (pychota!). Objadłem się chyba po wsze czasy ;) No ale w końcu nastał czas rozstania. Teoretycznie miałem wrócić do akademika pociągiem, ale z tego względu że Yuta mieszkał niedaleko uniwersytetu, to zostałem podwieziony pod same drzwi (za co im oczywiście niezmiernie dziękuję).
Reasumując - ten weekend chyba będę najmilej wspominał z całego pobytu w Japonii. Głównie dzięki wspaniałej rodzinie, która miała mnie przyjemność gościć.



ども ありがとう 矢澤さん!

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

fajna ta japonia...;)zubrowke maja:)
widzisz.. moze bym tam przyjechal, gdybys tylko
przetlumaczyl ten meil co zem ci przyslalem ;P
a tak, japonska milosc zycia.. przepadla...;)